poniedziałek, 8 września 2014

4 lata przygody...

Witajcie!

Kolejny mój post będzie o mojej historii...


Data 10.09.2010 zapadnie mi do końca życia, jako początek mojej świadomej podróży w głąb siebie, wyrwanie się z codzienności, z monotonii i oderwania się w końcu od życia przy komputerze, które tak naprawdę sprawiało, że lepiej było popełnić samobójstwo niż w taki sposób żyć. A mianowicie zacznę od początku, co wydarzyło się bym mógł zmienić swoje życie i ciebie, mój czytelniku, zachęcam.

Wakacje 2010 roku uważałem, że będą zwykłe, co roku jeździłem z rodziną na wieś do babci w okolice Kielc, a kilka tygodni wcześniej miałem problem by zdać do następnej klasy, tylko dlatego, że wolałem siedzieć przy książkach i rozmyślać jakby to było znowu pograć na komputerze. Zabawne. Moje życie składało się wówczas z szkoła-dom-komputer-spanie, złe i zbyt częste odżywianie się fast-foodami czy słodyczami (oczywiście przy komputerze) było wynikiem, że moje ciało nie było chociaż normalne, ponad 20kg nadwagi, nieśmiałość, braku pewności siebie, brak znajomych, a jedyne zajęcie to grywanie przy komputerze.

Dwa tygodnie przed moim odjazdem od babci spacerując z kuzynem po wiosce (nie mieliśmy co do roboty, a komputera brak - tylko tam odpoczywam :) ) spotkaliśmy dwie dziewczyny, które serdecznie pozdrawiam, jeżeli to czytają. Wymieniliśmy spojrzenia i one poszły w swoją stronę. Po powrocie do domu wyobrażałem sobie idealne randki, idealne przemowy, by wypaść przed nią jak najlepiej. Po ponad tygodniu, oczywiście codziennego chodzenia by ją spotkać, wracając z przejażdżki rowerowej z kuzynem widząc je (chyba pierwszy raz nie myślałem) by do niej podejść i się przedstawić. Nogi miałem wtedy jak z waty, a serce chciało mi wyskoczyć z klatki, gdy byłem kilka kroków za nimi.
- Cześć dziewczyny - powiedziałem niepewnie.
- O cześć!
- Jestem Piotrek - ciągnę dalej.
- Jestem XYZ - przedstawia się mój target.
Co mam dalej mówić, gorączkowo szukałem tematu, patrząc się na nie jak cielę na malowane wrota. Po kilku chwilach odeszły. A ja wpatrywałem się oszołomiony całą sytuacją jak  to możliwe, że... bla bla bla
Po kilku godzinach od podejścia napisałem do niej (wtedy na Naszej-Klasie) i jakimś cudem po 3 lub 4 dniach dała mi numer. Wróciłem z wakacji i pisaliśmy setki smsów dziennie. Nawet był ala'wierszyk, który z perspektywy czasu, był tak żałosny, że pozwoliłbym sobie strzelić w kolano, nawet kilkukrotnie. Po kilku dniach pisania dostałem (wreszcie) KOSZA, zlała mnie i wtedy miałem myśli samobójcze, bo dla mnie sens życia się zakończył ha! Miałem doła przez parę dni, nie chciało mi się żyć, nawet na komputer nie wchodziłem.

10 Września, 4 lata od tego czasu, gdy zrozumiałem, że nie tędy droga, nie tędy droga by w taki sposób żyć, mieć wspaniałą dziewczynę, żonę czy kochanki, zrozumiałem, że muszę zmienić swoje życie, wtedy także myślałem by zmienić je dla niej, swoje życie dla niej... Po pewnym czasie dopiero uzmysłowiłem sobie, że aby były trwałe efekty muszę zmienić się dla SIEBIE, nie dla kogoś, tylko dla siebie. Co od tego momentu zrobiłem? Schudłem 16kg w 2 tygodnie, każdego dnia robiłem coś czego się bałem. Bałem się podejść na ulicy i zapytać przechodni o godzinę - robiłem to nałogowo. Ćwiczyłem każdego dnia w domu, brzuszki, pompki, różnego typu ćwiczenia, a także sztuki walki - Muay Thay. Również stało się to nałogiem. Czytałem wartościowe blogi, które mnie po części ukształtowały to co mam w głowie. Na wiosnę zacząłem biegać, czytać książki i powolutku spotykać się z kobietami, choć raczej to było sprawdzanie i badanie gruntu pod nogami, a także robienie interesujących rzeczy, które wpłynęły na to, że po dziś dzień nie przejmuję się opinią innych ludzi.

Co jeszcze w moim życiu się zmieniło przez te 4 lata?


Doszło do moich zainteresowań, pasji... piłka nożna, taniec, kolarstwo. Zacząłem chodzić na siłownię, nadal biegam i już za mną pierwszy półmaraton i pierwsze zawody na 5,5km. Nadal uczę się muay thay. Taniec... kocham tańczyć, to jest coś co uwielbiam robić, szczególnie z kobietami. Mam grupę taneczną - tancerzy erotycznych, najlepszą w Polsce (jeszcze nieoficjalnie) w której jestem managerem i organizuję im występy taneczne na dolnym śląsku. Nauczyłem się masaży, które z chęcią robię kobietom, jeżeli zasłużą. Uczę sę także modelingu w wolnym czasie. Piszę bloga, a także od czerwca książkę, którą chcę i wierzę, że stanie się światowym bestsellerem, a piszę ją tylko ze względu na to, by pomogła chociaż jednej osobie. O czym będzie? Zobaczycie, pozostawię to na razie w tajemnicy...

Wierzę, że zmienicie swoje życie na lepsze niż dobre!

/Gothi...

wtorek, 2 września 2014

Akceptacja „Ja to Ja, a nie imię i nazwisko”...


Witajcie!

Po dłuższej nieobecności wrzucam kolejnego posta...

Życie większości ludzi na tej planecie sprowadza się do ciągłej walki. Prawie każdy z nas walczy między innymi o to, by być dobrze postrzeganym przez innych. Jako ludzie chcemy być uznawani za atrakcyjnych, inteligentnych, pewnych siebie, seksownych, pociągających, modnych, elokwentnych i tak dalej, i tak dalej. I z drugiej strony, nie chcemy wyjść na durnych, zadufanych w sobie, brzydkich, obleśnych, nieśmiałych.

Zastanów się jak wiele energii na co dzień poświęcamy na to, by budować w głowach innych obraz idealnych nas? By budować taką otoczkę zajebistości i tego, że jest się fajnym oraz cały czas radosnym. Nie zrobimy czegoś na co mamy ochotę, ponieważ ktoś sobie coś pomyśli i może to być do dupy, a wtedy my poczujemy się źle. Nie powiemy komuś czegoś wprost, bo on może to źle odbierze, więc wolimy coś w sobie dusić. Nie pokażemy kobiecie, że interesuje nas tylko fizyczna relacja z nią, bo ona nie daj Boże pomyśli, że jesteśmy zdesperowani, napaleni lub zboczeni! Prawda?

Ja byłem dokładnie taki sam, jak większość ludzi. Starałem się być zawsze miły, uśmiechać się nawet jeżeli nie czułem się najlepiej, ukrywać swoje wyrzuty do kogoś, hamować swoje działania, udawać przed kobietą że chcę ją tylko poznać, nie mówić swojej partnerce co mnie w niej boli. Niedawno jednak zrozumiałem (dzięki moim dwóm kolegom – dziękuje Wam!), że mam jedno życie i że nie mam zamiaru poświęcać go na ciągłą walkę o to, żebym się kurwa wszystkim podobał. Nie jestem zielony dolar!

Zauważ, że ciągłe dbanie o to jakie robisz wrażenie na innych jest bardzo męczące, a do tego stresujące. Męczy, ponieważ cały czas się starasz na jakiegoś wychodzić i podejmujesz masę kontrolowanych działań, a stresuje, bo skoro jest to dla Ciebie ważne to stajesz się spięty i podświadomie narzucasz na siebie mega presję. To wszystko niszczy Cię od środka. Z biologicznego punktu widzenia jako osoba spięta i zestresowana, nie jesteś atrakcyjny dla środowiska (w szczególności dla kobiet), ale to nie temat na dziś.
Walka o to, by ludzie nas jakoś odbierali bierze się z wielu rzeczy. Między innymi nie zauważamy tego, że Bóg stworzył nas jako ideały. Nie możesz zauważać swojego małego penisa, jeżeli nie porównasz się z kimś kto ma większego i nie wmówisz sobie, że większy oznacza lepszy. Nie możesz czuć się źle ze swoim niskim wzrostem, jeżeli nie porównasz się z kimś wysokim i nie wmówisz sobie, że wzrost ma znaczący wpływ na poznawanie kobiet. Nie możesz czuć się gorszy w niemodnych ciuchach, dopóty nie stwierdzisz, że szata zdobi człowieka i bez szaty jesteś kimś niekompletnym.

Zrozumiałem wtedy, że na pewnym etapie ubranie przestaje mieć znaczenie. Ubranie i prezencja jest czymś, co pomaga, ale są to tylko narzędzia usprawniające cały proces. O wiele ważniejsze jest to jak Ty siebie postrzegasz i co Cię definiuje jako mężczyznę.
Przez kilka ostatnich miesięcy doszedłem do różnych, mniej lub bardziej ciekawych wniosków. Skończyłem uzależniać się od tego jaki jestem, co mam na sobie, czy mam dobry, czy zły dzień i jak mnie kobieta odbierze. Serio, jestem ideałem. Jeśli Bóg chciałby, abym wyglądał inaczej, był wyższy, niższy, miał inny kolor włosów, czy wyższe IQ, to stworzył by mnie jako kogoś innego. Nie pozostaje mi nic innego jak bycie sobą. Ja to ja, a nie imię i nazwisko. Ja to ja, a nie ciuchy, spojrzenia kobiet,
partnerka u boku, zegarek, samochód czy wyhalucynowany poziom pewności siebie. Ja to ja, a nie jakaś wartość, bo naszej wartości jako ludzi nie możemy w żaden sposób zmierzyć. True?


Pomyśl, jak by to było, gdybyś w 100% zaakceptował to, że jesteś głupi i przestał się o to martwić?
Nie oszukujmy się. Raczej nie znasz się na grze w golfa. Ja też nie. Są tacy, którzy się znają. Każdy z nas jest w jakiejś dziedzinie głupi i każdy z nas jest w jakichś dziedzinach kompetentny i inteligentny. Nie ma co się tym jakkolwiek przejmować i stresować. Może nawet nie chodzi o konkretne dziedziny, ale o nasze IQ, czyli ogólnie pojęta inteligencję. No dobra, ale co z tego? Masz co jeść, gdzie mieszkać, za co żyd, masz przyjaciół, kobiety z którymi się spotykasz, jakiś pomysł na siebie? To po co się tym wszystkim przejmujesz? Mnie to wystarcza jaki jestem. Naprawdę nie wiem jakie jest moje IQ. Może wynosić tyle ile IQ myszy. Kładę na to. Dla mnie liczy się tylko to, czy jestem szczęśliwy i co mogę zrobić, aby czuć się w tym życiu dobrze. Przepraszam, ale jestem debilem. Debilem, który zdaje sobie sprawę z tego, że w wieku 70 kilku lat niewiele rzeczy będzie miało znaczenie, którymi się tak bardzo przejmowałem. Właściwie, to mam do Ciebie pytanie…
Czy:
- odrzucenie ze strony kobiety
- pryszcz na Twoim czole
- pogięta koszula
- czyjaś opinia na Twój temat
- to że Ci nie stanął
- Twój wzrost
będą miały jakiekolwiek znaczenie za rok? Jeżeli nie, to po co się tym wszystkim przejmujesz? Po co żyjesz w lęku, budując obraz siebie w głowach innych? Pozbycie się kontrolowania tego, by wyjść na jakiegoś przed innymi to pierwszy krok do wolności i wielkiej ulgi. Jest to naprawdę łatwe, chociaż mi to trochę zajęło czasu... Jest to poziom podstawowy, czyli np. nie przejmowanie się opinią innych. Następnie przychodzi poziom zaawansowany, czyli uporanie się z opinią samego siebie na temat samego siebie. A to już są schody, o których chyba nikt nie mówi.


Aha, mówiłem Ci już że jesteś głupkiem? Idiotą, debilem, pustakiem, bezmózgą ciotą?


Dotknęło Cię to? Sądzę, że nie. Ale pewnie dotknęłoby Cię, gdyby powiedziała to kobieta, która fajnie wygląda, co nie? Pomyśl nad tym. Idę o zakład, że na pewno zastanawiałbyś się czemu tak powiedziała. No bo to przecież atrakcyjna kobieta! Jej zdanie się liczy! Ha ha ! Zrób coś dla siebie. Wpisz w Google: kobiety bez makijażu lub modelki bez makijażu. Pooglądaj sobie zdjęcia, może coś zrozumiesz.
Musisz przewartościować w swojej głowie pewne rzeczy. Zacznij być głupkiem. Nieatrakcyjnym, nieśmiałym, bezczelnym. Co z tego? Czy będziesz się przejmował opinią pięciu kobiet z imprezy (które i tak Cię nie pamiętają już 10 sekund po Twoim odejściu), gdy kilka godzin później będziesz z kobietą która Cię niesamowicie podnieca?


No oky. Możesz wybrać ciągłą walkę i pałowanie się do końca życia tym, czy Twoje włosy są w porządku, czy jesteś wyprostowany, czy masz ciuch z najnowszej kolekcji i czy pijesz drinka czy może
wodę z lodem. Pamiętaj jednak, że oprócz Ciebie, prawdopodobnie nikogo to nie interesuje, bo ludzie są egoistami. Byłbyś niezmiernie wkurzony, gdybyś dowiedział się, że prawie każdy na tej planecie ma Cię po prostu w dupie.
Nie wstydź się bycia sobą – ta zasada powinna stad się jedną z najważniejszych, jeśli chodzi o nasze kontakty z Kobietami i nie tylko, łączy się to nie tylko z ideą szczerości lub bycia towarzyskim, ale także z tym, że powinieneś w pełni zaakceptować siebie.
Odpowiedź sobie szczerzę przed samym sobą:
Czy lubię samego siebie?
Jeżeli tak, to jak bardzo w skali 1-10?
Czy kocham samego siebie?
Czy na miejscu atrakcyjnej kobiety pożądałbym siebie?
Czy mam jakieś wady?
Czy jest coś we mnie co mnie denerwuje/drażni?
Czy rozwinąłem w sobie kogoś, kogo naprawdę uwielbiam?
Jeżeli lubisz, kochasz siebie itd. To masz już z górki…

/Gothi...